Przed wyruszeniem na stok ciocia mówi, żebyśmy wzięli ze sobą komórki. Wszyscy to pominęliśmy milczeniem ;D Jesteśmy przyzwyczajeni do Zakopanego, gdzie są dwie, trzy trasy, czy Gubałówka, więc nie pojęliśmy po co nam komórki.To był jednak błąd. Naprawdę duży błąd. Jesteśmy pod stokiem. To nasz pierwszy dzień. Ok. Wsiadamy do super wyciągu. Jesteśmy przekonani, że najłatwiejsze stoki są na samym dole, ale okazuje się, że najwięcej niebieskich “linii” jest na samym szczycie góry... wjeżdżamy więc na sam szczyt. Umawiamy się na spotkanie o 17 na samym dole. OK. JEDZIEMY !
Później okazało się, że złamałem palec 100 metrów przed końcem trasy, gdzie miałem wsiąść do wyciągu. Niestety nie miałem komórki, więc nie mogłem się z nikim skontaktować. Pomyślałem sobie “Trzeba się było słuchać cioci” Jakoś udaje mi się zejść do ulicy, która szczęśliwie jest tuż przy stoku. Niemcy dzwonią po karetkę. Po paru minutach jestem w szpitalu. Na miejscu okazuje się, że muszę czekać w kolejce do lekarza. Patrzę na zegarek: 17 godzina. Myślę sobie “pewnie już na mnie czekają pod stokiem i się denerwują”. Bogu dzięki, że uczyłem się trochę angielskiego, bo inaczej po prostu bym się nie dogadał. Okazało się że złamanie jest w dwóch miejscach. Lekarz mówi do mnie coś po niemiecku po czym szybko nastawia mi palec. Zakłada gips i gotowe ;)
Teraz musiałem jakoś skontaktować się z ciocią ;) Najśmieszniejsze było to, że moje twarde, plastikowe buty narciarskie robiły wyjątkowo dużo hałasu, już nie wspominając jak dziwnie w nich wyglądałem. Recepcjonistka mówi mi gdzie jest telefon i jaki jest numer kierunkowy do Polski. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie musiał w tych buciorach chodzić po schodach. Znajduję telefon, dzwonię do Polski, żeby babcia podała mi numer telefonu do cioci i wujka. Babcia cała uradowana, pyta się jak się jeździ na nartach. Mówię jej, że świetnie ;) Proszę ją o numery. OK. Dzwonię do wujka. Nikt nie odbiera. Patrzę na zegarek – godzina 18. Myślę “Pewnie nie wrócili jeszcze do hotelu po komórki”. Nie wiem co robić. Włażę po schodach w tych ciężkich butach, siadam na krześle i czekam. Godzina 19 – znowu schodzę po schodach w butach i dzwonię. Nadal nikt nie odbiera. Wracam po schodach. Patrzę na recepcjonistkę. Z zainteresowaniem mi się przygląda. Widocznie ją to bawi. Uśmiecham się do niej – mnie też zaczyna to bawić. Idę jeszcze zadzwonić o 20, ale dopiero o 21 udaje mi się dodzwonić. Wujek uradowany. Okazuje się, że właśnie zgłaszają moje zaginięcie na policji. Przyjeżdżają po mnie. Wujek cały szczęśliwy, ciocia płacze.
Wyobraźnia potrafi płatać figle. Ciocia myślała że wjechałem w jakąś przepaść i leżę gdzieś zemdlały w śniegu, zamarznięty na kamień ;) Wszystko dobrze się skończyło. Niestety, przez kolejny tydzień nie mogłem już jeździć na nartach, mimo to po powrocie czułem się wypoczęty i zrelaksowany.
Autor artykułu: Artur Kosiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz