Do Sajgonu ( Dzisiaj Ho Chi Minh) przylatujemy wieczorem. Jest ciepło, ale przyjemnie: nie więcej niż 30 stopni Jedziemy do hotelu REX, w którym spędzimy najbliższy tydzień. Szczęśliwie okazuje się, że nasz hotel jest blisko centrum miasta. Czuję też, ze w porównaniu do Hanoi jestem w trochę innym świecie: W hotelu panuje atmosfera jak w Europie: klient jest najważniejszy.
Pierwszy raz w życiu mam możliwość zjedzenia zupy z legendarnym lotosem, a właściwie z jego owocami. Podobno mają moc afrodyzjaku. Zjadam z apetytem. Na stole leżą przystawki: różne sałatki i mięsiwa i mnóstwo różnokolorowego ryżu. Wśród nich widzę coś podobnego do kurzych udek, doskonale znanych z Polski. Mój znajomy zachęca mnie do spróbowania, twierdząc, że to rzeczywiście są udka, ale żabie. W tym momencie kojarzę nagle, że te odgłosy szczekających żab, które słyszałem w Hanoi, musiały być świadectwem ich dużych rozmiarów. Drugie danie okazuje się prawdziwą ucztą podniebienia: kelnerka przynosi nam wspaniale wyglądające langusty (takie 10 razy większe raki znane z Polski) wraz z zestawem narzędzi do ich jedzenia. Jemy to wspaniałe białe mięso, krusząc pancerze krabów. Smaku tego wspaniałego mięsa na pewno nigdy nie zapomnę. Cudowny wieczór dzięki moim przyjaciołom.
Muszę się przyznać, że wcześniej trochę bałem się tego, jak posługiwać się pałeczkami do jedzenia w restauracji tak żeby nie przynieść sobie wstydu. Dzięki moim wietnamskim przyjaciołom przeszedłem szybki kurs posługiwania się tymi nietypowymi sztućcami. Udało się! Do tego stopnia, że nawet mogłem zjeść pałeczkami zupę.
Następny dzień. Wysoka temperatura: 45 stopni, Jedziemy na oficjalne spotkanie z partnerami handlowymi. Zakładam eleganckie ciemne ubranie. Wsiadam do samochodu z klimatyzacją. Jedziemy. Wysiadamy przed siedzibą Firmy. Kilka kroków do wejścia. Wchodzimy witani przez przedstawicieli współpracującej z nami Firmy. Tknięty nagłym przeczuciem, spoglądam w dół na moje spodnie. Niespodzianka: moje spodnie całkowicie straciły kanty. To efekt tropikalnej temperatury i wszechobecnej wilgoci. Negocjacje prowadziłem ze świadomością tego, że jestem postrzegany jako gość w rurkach.
Po wyczerpującym dniu wieczorem wracamy do hotelu. Obowiązkowe odświeżenie w naszych pokojach. Decydujemy się na zwiedzanie hotelu. Kelner proponuje nam wjazd windą na najwyższe piętro i skorzystanie z basenu. Na dachu hotelu, pod rozgwieżdżonym niebem wybudowany jest pięknie oświetlony basen o wymiarach około 20x10 metrów. Wśród tropikalnej roślinności pełno uroczych stolików czekających na klientów. Siadamy. Zamawiamy europejskie piwo. Idziemy popływać w basenie. Jest wspaniale. Kelner proponuje nam wietnamską wódkę: „Lemojkę”. Próbujemy tej atrakcji. Jest smaczna i wytrawnie cytrynowa. Tego wieczoru kąpiele w basenie nie miały końca.