Reklama

niedziela, 4 marca 2012

AFGANISTAN - najtrudniejsza podróż (1)


                  Moja przygoda z Afganistanem miała miejsce w 1988 roku. Kraj w tym okresie był całkowicie kontrolowany przez Rosjan. Byłem młody i nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaka to niebezpieczna wyprawa. Moim zadaniem było  dostarczenie darów polskiego rzemiosła dla narodu afgańskiego. Nerwowo zrobiło się tuż po starcie z Okęcia, kiedy dowiedzieliśmy się, że odbywamy testowy rejs po generalnym remoncie naszego samolotu.
                 OK. Wlatujemy w obszar powietrzny Afganistanu. To co widzimy z okien samolotu nie wygląda zachęcająco. Szczyty ośnieżonych pasm górskich. Wszędzie jak okiem sięgnąć góry. Zbliżamy się do jego stolicy, Kabulu. Z okien samolotu widzimy dalej  tylko szczyty gór. Piloci przygotowują się do lądowania. Zaczynam się niepokoić: jak tu można wylądować, gdzie jest lotnisko?
                 Piloci wyjaśniają nam, że lotnisko w Kabulu położone jest wśród gór w kotlinie i żeby tam dotrzeć, trzeba stopniowo tracić wysokość samolotu krążąc wewnątrz masywów górskich. To wyjaśnienie na chwilę nas uspokaja.
                 Nagle, bez jakichkolwiek uprzedzeń, z obu stron naszego samolotu słyszymy przez okna wybuchy i widzimy białe światła sylwestrowych rac. Jak to możliwe, przecież Sylwester był półtora miesiąca temu (przynajmniej w Polsce).

                 Okazuje się, że to obsługa lotniska wystrzeliwuje te aluminiowe płonące, gorące race zabezpieczając nasz samolot przed  partyzantami rozmieszczonymi w otaczających nas górach i usiłującymi zestrzelić każdy lądujący w Kabulu samolot.
                OK. Lądujemy szczęśliwie w Kabulu. Przez okna samolotu widzimy na płycie lotniska długi szereg czegoś co przypomina trumny. Później dowiadujemy się, że to rzeczywiście trumny Rosjan poległych w Afganistanie.

              OK. Przyjeżdżamy z lotniska do hotelu. Nowy szok: Przed wejściem do hotelu stoi radziecki żołnierz uzbrojony w AK 47.Wpuszcza nas. Dostajemy pokój. Możemy odpocząć.         Mieszkam w jednym ze starych hoteli w centrum Kabulu. Na każdym piętrze urzęduje męski, wszystkowiedzący odpowiednik radzieckiej „Etażowej”.Proszę po angielsku młodego Afgańczyka o przyniesienie kawy. Nie rozumie dokładnie o co mi chodzi – najważniejsze, że zostajemy przyjaciółmi. Później przy każdym naszym następnym spotkaniu powtarza uśmiechając się radośnie: „ Coffe please”.

1 komentarz:

  1. This blog was... how do I say it? Relevant!! Finally I
    have found something which helped me. Thanks!
    Here is my homepage :: rank tracking

    OdpowiedzUsuń