Reklama

piątek, 9 marca 2012

AFGANISTAN - najtrudniejsza podróż (2)




                Dużym plusem hotelu w Kabulu było to, że w holu na stolikach zawsze czekały na mnie pyszne, prażone, solone orzeszki pistacjowe. Zjadałem ich straszne ilości i to pomimo ostrzeżeń pracowników naszej Ambasady, a także członków miejscowej Misji ONZ. Dotyczyły one łatwości nabawienia się zakażeń jelitowych, ameby czy jeszcze gorszych przypadłości. W efekcie tego straszenia prawie przestałem korzystać z restauracji hotelowej i zacząłem pić wyłącznie butelkowaną wodę mineralną. Na moje posiłki (poza pistacjami) składały się duże ilości cudownie słodkich mandarynek typu klementynka sprzedawanych wszędzie na ulicach miasta. Zakupy normalnej żywności robiłem wyłącznie w sklepiku przy naszej Ambasadzie.

              To był w miarę ciepły luty, ale nie zapomnę dwóch rzeczy: rdzawego koloru ziemi afgańskiej (podobny widziałem tylko na Kubie) i niesamowitej ilości kurzu czy raczej pyłu na trawnikach. Wystarczyło zrobić 3 kroki na trawniku i czarne buty nadawały się do czyszczenia.

                     Bardzo lubiłem chodzić po bazarze, na którym Afgańczycy robili codzienne zakupy. Koloryt bazaru jest niepowtarzalny: klienci ubrani na muzułmańską modłę w szatach głównie białego koloru z zakrytymi głowami. Kobiet afgańskich nie widzi się zupełnie. Są całkowicie zakwefione, czasem dostrzega się tylko błysk ich oczu. Można tam niedrogo kupić piękne cynowe, mosiężne, czy nawet srebrne misy i dzbany. Niektóre o wielkiej wartości historycznej. Można tanio kupić błamy karakułowe czy tzw. „Łapki”. Można też kupić drobne, nietypowe pamiątki z tego regionu świata. Zakupy robiłem z wyjątkową przyjemnością. Dopiero później dowiedziałem się jakie to było niebezpieczne...
              Okazało się, że w Afganistanie partyzanci wyznaczyli cenę 200 $ za głowę każdego blondyna. Kiedy się o tym dowiedziałem, byłem w szoku – przecież też byłem blondynem!
             Szczęśliwie następnego dnia wracałem do Warszawy cały i zdrowy. Tak zakończyła się moja najbardziej ryzykowna podróż mojego życia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz