W Kołobrzegu byłem niejeden raz. Za każdym razem przyjemnie spędzałem czas. Niekiedy z kolegami, innym razem z rodzicami. Nie mogę powiedzieć kiedy było fajniej, bo każdy z tych wyjazdów był jedyny w swoim rodzaju. Dzisiaj napiszę jednak o wyjeździe z rodzicami.
Pakujemy się. Po godzinie samochód jest załadowany prowiantem i różnymi potrzebnymi i niepotrzebnymi rzeczami – jedziemy. Po drodze zatrzymujemy się na stacjach benzynowych i faszerujemy kawą, energizerami typu „Tiger”, czekoladą, i innymi smakołykami. Tak mija nam dość długa podróż. Dojeżdżamy do Kołobrzegu. Wiemy jak się nazywa nasz Ośrodek domków kempingowych, ale nie mamy pojęcia jak tam dojechać. Na szczęście w Kołobrzegu jest mnóstwo taksówek. Zatrzymujemy się przy postoju Taxi. Mój tata wysiada z samochodu i rozmawia z sympatycznym taksówkarzem. Po powrocie wszystko wiemy. Przejeżdżamy przez tory, skręcamy dwa razy w prawo i raz w lewo. Okazuje się, że bez problemów dojeżdżamy do celu.

Następny poranek jest zachwycający. Budzimy się. Słońce świeci mocno. W takich warunkach od rana aż chce się żyć. Nie zastanawiając się długo jemy pyszne śniadanko i idziemy na plażę. Dużo ludzi, ale to dobrze – od razu widać, że to europejski kurort. Schodzimy na plażę. Morze uspokaja nas. Wylegujemy się w słońcu jakieś 2 godziny, po czym wracamy do naszego domku. Obiad dopiero za godzinę, a nam burczy w brzuchach. Czekamy, ale udaje się. Idziemy na stołówkę. Jedzenie !! Po chwili przekonujemy się, że warto było zapłacić za ten obiad. Pyszne mięsko z kartofelkami i surówką. Siedzimy przy stole, wokół pełno ludzi, a wśród nich kilka ładnych dziewczyn. Zerkam to na jedną, to na drugą, zachwycony ich skromnym odzieniem, ale w końcu przywołuję siebie do porządku. To nie jest ładnie tak się na kogoś gapić, więc utkwiłem wzrok w swoim talerzu i skupiłem na obiedzie.

Autor artykułu:: Artur Kosiewicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz