Reklama

niedziela, 29 kwietnia 2012

MOSKWA - moja pierwsza podróż.


 Artykuł opisuje moje doznania z pierwszej w życiu zagranicznej podróży. Miałem wtedy prawie 18 lat. Był to 1968 rok. Wyjazdy zagraniczne były bardzo utrudnione, ale w ramach RWPG najczęściej możliwe po otrzymaniu zaproszenia.



Plac Czerwony.
                     Pierwszy raz wyjechałem zagranicę po ukończeniu pierwszej klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Józefa Piłsudskiego w Łodzi. Chodziłem tam do szkoły z wykładowym językiem rosyjskim i niestety nie byłem tam orłem z rosyjskiego. Tak się złożyło, że korespondowałem wtedy z miłą dziewczyną mieszkającą w Moskwie, która w pewnym momencie zaprosiła mnie (razem z Tatą) do odwiedzenia Kraju Rad. Zaproszenie zostało potraktowane przez moich rodziców jako niebywała okazja do przełamania moich oporów do języka rosyjskiego. Jak się później okazało, była to świetna decyzja. Moje stresy językowe zostały przełamane,  szkołę średnią ukończyłem ze zdanym językiem rosyjskim na szczeblu państwowym.
                    To było prawdziwe przeżycie. Musieliśmy z Tatą pojechać do Warszawy na lotnisko Okęcie. Dwie godziny oczekiwania na samolot Aerofłotu. Wsiadamy na pokład. Sprawdzanie paszportów. Wszystko w porządku. Samolot kołuje na pas startowy. Startujemy. Radziecka stewardessa proponuje białe wino. Patrzę na Tatę. Właśnie mam skończyć 18 lat. Tata mówi, że mamy wyjątkową okazję świętowania mojego startu w dorosłe życie. Pierwszy raz w życiu wypijamy wspólnie alkohol.
                   Lądujemy w Moskwie na lotnisku Szeremietiewo. Po odebraniu bagaży, ceremonia powitania z rodziną, która nas zaprosiła. Zabierają nas do swojego mieszkania. Wspaniały obiad. Długie, przyjacielskie rozmowy o Polsce postrzeganej przez nich jako kraj prawie kapitalistyczny oraz Związku Radzieckim jako potencjalnej alternatywie nowego Świata. Idziemy spać. Jutro zaczynamy zwiedzać Moskwę.
                  Pobudka o 8.00 rano. Plany zwiedzania są napięte, musimy wszędzie zdążyć na czas. Okazuje się że mamy zarezerwowane bilety na „Lebiedianoje Oziero” („Jezioro Łabędzie”) w „Teatrze Bolszoj”. Jedziemy na Plac Czerwony. Obowiązkowe zwiedzanie Mauzoleum Lenina. Udaje nam się ominąć niesamowicie długą kolejkę, korzystając z naszych polskich paszportów. Hasło „Goście z zagranicy” czyniło cuda. Wchodzimy do Mauzoleum. Podchodzimy w milczeniu do leżącego Wodza Rewolucji. Rzeczywiście: Lenin jak żywy. 

1 komentarz:

  1. Fajny blog,zapisałam sobie.Ja właśnie też korzystając z majówki wybieram się gdzieś poza granice,ale raczej Słowenia.Weszłam rano do Lidla a tam śpiwory,latarki,pojemniki na żywność i inne akcesoria w takich cenach że trudno było się oprzeć..Idealnie się zgrało z wyjazdem.Polecam wszystkim,pozdrawiam Magda

    OdpowiedzUsuń