Reklama

niedziela, 4 marca 2012

AFGANISTAN - najtrudniejsza podróż (1)


                  Moja przygoda z Afganistanem miała miejsce w 1988 roku. Kraj w tym okresie był całkowicie kontrolowany przez Rosjan. Byłem młody i nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaka to niebezpieczna wyprawa. Moim zadaniem było  dostarczenie darów polskiego rzemiosła dla narodu afgańskiego. Nerwowo zrobiło się tuż po starcie z Okęcia, kiedy dowiedzieliśmy się, że odbywamy testowy rejs po generalnym remoncie naszego samolotu.
                 OK. Wlatujemy w obszar powietrzny Afganistanu. To co widzimy z okien samolotu nie wygląda zachęcająco. Szczyty ośnieżonych pasm górskich. Wszędzie jak okiem sięgnąć góry. Zbliżamy się do jego stolicy, Kabulu. Z okien samolotu widzimy dalej  tylko szczyty gór. Piloci przygotowują się do lądowania. Zaczynam się niepokoić: jak tu można wylądować, gdzie jest lotnisko?
                 Piloci wyjaśniają nam, że lotnisko w Kabulu położone jest wśród gór w kotlinie i żeby tam dotrzeć, trzeba stopniowo tracić wysokość samolotu krążąc wewnątrz masywów górskich. To wyjaśnienie na chwilę nas uspokaja.
                 Nagle, bez jakichkolwiek uprzedzeń, z obu stron naszego samolotu słyszymy przez okna wybuchy i widzimy białe światła sylwestrowych rac. Jak to możliwe, przecież Sylwester był półtora miesiąca temu (przynajmniej w Polsce).

                 Okazuje się, że to obsługa lotniska wystrzeliwuje te aluminiowe płonące, gorące race zabezpieczając nasz samolot przed  partyzantami rozmieszczonymi w otaczających nas górach i usiłującymi zestrzelić każdy lądujący w Kabulu samolot.
                OK. Lądujemy szczęśliwie w Kabulu. Przez okna samolotu widzimy na płycie lotniska długi szereg czegoś co przypomina trumny. Później dowiadujemy się, że to rzeczywiście trumny Rosjan poległych w Afganistanie.

              OK. Przyjeżdżamy z lotniska do hotelu. Nowy szok: Przed wejściem do hotelu stoi radziecki żołnierz uzbrojony w AK 47.Wpuszcza nas. Dostajemy pokój. Możemy odpocząć.         Mieszkam w jednym ze starych hoteli w centrum Kabulu. Na każdym piętrze urzęduje męski, wszystkowiedzący odpowiednik radzieckiej „Etażowej”.Proszę po angielsku młodego Afgańczyka o przyniesienie kawy. Nie rozumie dokładnie o co mi chodzi – najważniejsze, że zostajemy przyjaciółmi. Później przy każdym naszym następnym spotkaniu powtarza uśmiechając się radośnie: „ Coffe please”.

piątek, 2 marca 2012

KUBA 4 - najpiękniejsze plaże.



               Dziś o przepięknych plażach karaibskich. W czasie mojego pobytu w Hawanie, przyjaciele chcieli pokazać mi normalną kubańską plażę. Trochę się wzbraniałem. Dzień wcześniej, kiedy wylatywałem z Warszawy w Polsce padał gęsty śnieg jak to bywa w lutym. Co prawda temperatura na Kubie wynosiła około 27 stopni, ale większość napotykanych przeze mnie Kubańczyków powtarzało bez końca: „Hoy hace mucho frio”, co w wolnym przekładzie znaczy: „Dzisiaj jest bardzo zimno”. Wahałem się tym bardziej, że miałem przecież swój przepiękny basen w hotelu. W końcu jednak uległem – i nie pożałowałem.

Plaża Varadero.
              Jedziemy do słynnego Varadero. To tylko 150 kilometrów w kierunku wschodnim od Hawany. Przyjeżdżamy na miejsce. Idziemy na plażę. I tu szok. Wszystko - wszystko różni się od tego, do czego przyzwyczajeni są mieszkańcy Europy odwiedzający swoje nadmorskie kurorty. Jest plaża, ale jakże inna: piasek jest przecudownie miękki (czytaj bardzo drobny) a jego barwa super biała. Patrzę na Ocean: jest niebieski i jakże inny od szarych wód morza Bałtyckiego. Właściwie niebiesko – zielony, ale jaki czysty! Wchodzę do przezroczystej wody morza Karaibskiego. Idę coraz dalej i wciąż przez czystą wodę widzę piasek na dnie, a na nim najprzeróżniejsze muszle i muszelki. Niektóre z nich są ozdobą mojego mieszkania do dziś.

               Przyjaciele pokazują nam ośrodki nauki nurkowania zarówno dla początkujących jak i zaawansowanych. Jest wszystko: kawiarnie, hotele, restauracje, stragany z pamiątkami, katamarany, narty i skutery wodne. O dziwo, jest też ZOO i delfinarium, a nawet pole golfowe. Najsmutniejsze jest to, że to wszystko dostępne jest tylko dla turystów, a nie dla Kubańczyków. Zaliczamy wszystkie atrakcje, by potem poleżeć na plaży i kąpać się w morzu. Po pracowitych godzinach najwspanialszego relaksu decydujemy się na powrót do Stolicy.

              Wchodzimy do naszego Habana Libre witani przez miłą obsługę hotelu i kierujemy ku windom. Winda przyjeżdża, prosimy windziarkę o zawiezienie na 25 piętro. Przyglądamy się jej trochę zdziwieni: jest ubrana w gruby sweter i opatulona kocem. My w bluzkach z krótkim rękawem. Wtedy wyjaśnia nam używając znanego nam dobrze zwrotu: ”Hoy hace mucho frio”.

sobota, 25 lutego 2012

TOKIO - powala na kolana (2)

                          Kiedy wychodzimy na ulice Tokio i idziemy w stronę centrum miasta, zderzamy się z nowoczesnością i precyzją Japończyków. Słońce zachodzi, robi się ciemno,ale miasto bynajmniej nie śpi. Gdziekolwiek się nie spojrzy, widać pełno kolorowych neonów. Wygląda to naprawdę imponująco. Niektórzy mówią, że żadne miasto nie może konkurować z Tokio. W końcu jest ono jednym z głównych centrów handlowych i finansowych świata. Z całego świata przyjeżdżają tu ludzie zafascynowani japońską kulturą i nauką. Wiele znanych ponadnarodowych firm ma tu swoje siedziby. Jeśli chodzi o gospodarkę, kwitnie wiele gałęzi przemysłu, a do najbardziej zauważalnych można zaliczyć elektronikę, elektrotechnikę, przemysł maszynowy i środków transportu.

                       W Tokio znajduje się 1/3 wszystkich uczelni Japonii. Uczęszcza do nich 50% studentów z całego kraju. Japończycy są bardzo pracowici. Dzienny czas ich pracy wynosi tu 10,11 a nawet 12 godzin, dlatego przyjeżdżający do nas z Kraju Kwitnącej Wiśni, są przerażeni tym, jak mało pracują Polacy ;)  Miasto bogate jest w biblioteki, galerie, instytucje naukowe i akademie. W centrum znajduje się pałac cesarski – otoczony fosą i murami. Bardzo znaną ulicą jest ulica Gilza – są tutaj kina, teatry, liczne lokale nocne, restauracje.
Plan metra w Tokyo.
Zaludnienie stolicy Japonii  zmusiło miasto do rozwinięcia doskonałej sieci komunikacji. Tutejsze metro jest bardzo rozbudowane. Funkcjonuje tu 14 linii metra a łączna długość wszystkich tras wynosi 205 km. Można powiedzieć, że życie w Tokio skupia się wokół ich najważniejszych stacji. Warszawskie metro na tle tokijskiego wypada wyjątkowo źle.

                      Japończycy - zamiast wracać do domu po pracy, spędzają wolny czas w restauracjach i pubach, które cieszą się dużym uznaniem. Miejsc gdzie można dobrze zjeść jest w Tokio jest bardzo dużo. Taki tu styl życia. Rano wszyscy w pośpiechu i ciszy jadą do pracy, a gdy zapada wieczór, stają się hałaśliwi - popijają piwo i jedzą sushi. Jedną z wielu pozytywnych stron Tokio jest bardzo mała przestępczość, a niektórzy mówią że nawet najmniejsza na świecie. Dlatego nocne spacery są tu codziennością. Nie trzeba się bać że zostaniemy napadnięci. Jeżeli ktoś z was ma ochotę pojechać do tego wspaniałego miasta – ostrzegam. Jeśli nie znasz japońskiego, obowiązkowym językiem jest tu angielski.  Jednak Japończycy są wyjątkowo oporni na ten język i mimo wieloletniej nauki potrafią powiedzieć tylko parę słów. Więc lepiej mieć przy sobie kogoś zaprzyjaźnionego, znającego język japoński. Jeśli tak nie jest, skazani jesteśmy na tępe patrzenie na japońskie znaki, których nauka może nie jest najtrudniejsza, ale na pewno czasochłonna.     
                   Polecam to miejsce z całego serca.

Autor artykułu: Artur Kosiewicz

TOKIO - powala na kolana (1)

                       Tokio - stolica Japonii, leżącej na kilku wyspach Oceanu Spokojnego. Dzisiaj będziemy mówić jedynie o wyspie Honsiu.  Właśnie tutaj nad zatoką Tokijską znajduje się jedno z największych miast na świecie - Tokio. Ludność tego miasta szacowana jest na ok. 12 milionów mieszkańców, ale mówi się, że cała metropolia może liczyć nawet 30-35 milionów. Miasto ciągnie się w nieskończoność i jest bardzo zróżnicowane: są dzielnice zdominowane jedno- lub dwupiętrowymi budynkami, są też bogate dzielnice Tokijskiego  City, rażące oczy betonowymi budynkami i supernowoczesnymi, wysokimi, szklanymi wieżowcami. To właśnie wschodnia część miasta znana jest z banków i wysokich biurowców. 
Tokyo
       Tokio można podzielić umownie na dwa obszary. Pierwszy to prestiżowy teren życia i pracy ludzi zamożnych. Drugi to miejsce życia tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na wysoki standard życia, czyli biedniejszej części społeczeństwa japońskiego żyjącego w sąsiedztwie licznych zakładów przemysłowych.

       Wszyscy, którzy przyjeżdżają do Tokio, są naprawdę zszokowani tym, jak potwornie drogie może być zwykłe jednopokojowe mieszkanie. Bystry obserwator od razu zauważy, że większość budynków jest bardzo podobna do siebie. Małe budynki najczęściej poprzedzielane są małymi uliczkami, na których najczęściej nie ma chodników, a słupy wyrastają bezpośrednio z asfaltu. Niektóre z uliczek są tak wąskie, że nie mogą minąć się tu dwa samochody. Jeśli popatrzeć na niektóre dzielnice i spojrzeć na architekturę przestrzenną niektórych części miasta, można powiedzieć jedno – ścisk i niedostatek miejsca powodują, że miasto po prostu „przytłacza”. Z drugiej jednak strony, nie brakuje tu wielopoziomowych, bezkolizyjnych dróg szybkiego ruchu.
                     W Tokio jeździ mnóstwo samochodów, jednak najbardziej rozpowszechnionymi środkami przemieszczania się są pociągi i rowery. Ludzie wolą korzystać z nich, ponieważ jazda samochodem w środku miasta jest dość problematyczna: korki i brak miejsc do parkowania, nie wspominając o wysokich opłatach za parkowanie. Dlatego jest tu bardzo wielu rowerzystów. Bywa tak, że utrudnia to ruch pieszych na chodnikach.

Autor artykułu: Artur Kosiewicz

sobota, 18 lutego 2012

MEKKA - centrum religijne islamu.


                              Miasto położone w zachodniej części Arabii Saudyjskiej, centrum religijne wyznawców Islamu, a zarazem najświętsze miasto muzułmanów. Dziś żyje tam ok. 1,7 miliona ludzi. Słowa "Jeżeli będę musiał umrzeć, niech śmierć spotka mnie z twarzą zwróconą w stronę Mekki" są głęboko zapisane w tradycji każdego muzułmanina. 



                            Dla każdego z nich wędrówka do Mekki jest wręcz fundamentalnym obowiązkiem i jak mówią słowa Koranu, każdy z nich powinien chociaż raz w życiu ją podjąć. W końcu w miejscu tym narodził się prorok Mahomet ( rok 571 n.e.). Jest to jeden z pięciu filarów islamu, oprócz wyznania wiary, modlitwy (o świcie, w południe, po południu, o zachodzie słońca i po zapadnięciu zmroku), jałmużny i postu. Dokładniej rzecz biorąc, wędrówkę nazywa się dokładnie "hadżdż". Zwolnieni z  niej  są tylko Ci, których zdrowie lub sytuacja finansowa na to nie pozwala. Jednak jest dopuszczalne wysłanie w czyimś imieniu zastępcy.W środku miasta znajduje się Święta Świątynia arabów: Al.-Haram. Na dziedzińcu meczetu (mogącego pomieścić jednocześnie 300 tysięcy wyznawców) znajduje się "Al.-Kaba", w którą wmurowany jest tzw. "Czarny Kamień".
Mekka.

                        Arabowie wierzą, że ma on wielką moc i wielu z nich pokonuje setki kilometrów w nadziei, że gdy go dotkną, przejmą część drzemiącej w nim siły. Jest  on interpretowany w różny sposób. Geolodzy utrzymują, iż jest on tylko meteorytem. Islamiści zaś wierzą, że spadł z nieba prosto do rajskiego ogrodu, oczyszczając Adama z grzechu pierworodnego. Według wierzeń „Al.-Kaba” jest dziełem samego Adama i pierwszym wzniesionym przez niego budynkiem. Budynek nie zaskakuje złożonością i przepychem. Wnętrze jest wyłożone czarną tkaniną, a w okresach przerwy między pielgrzymkami białą.
                         

      
Pielgrzymi do Mekki.
                           Pielgrzymki odbywają się w dwunastym miesiącu kalendarza muzułmańskiego (nazywanego zu al-hidżdża). Modlitwa poprzedzona jest obrzędem obmycia twarzy, rąk i nóg.  Wierni przybywający do Mekki noszą białe szaty i obowiązkowe sandały, aby podkreślić, iż wszyscy – bez względu na majątek, urodzenie, czy wiek – są równi wobec Boga. „Hadżdż” kończy się świętem, podczas którego zabijane są zwierzęta ofiarne, takie jak kozy czy owce. Jest to tradycja wiążąca się z Abrahamem, któremu Bóg nakazał zabić swego syna, w ostatniej chwili powstrzymując go od tego. Na koniec pielgrzymki muzułmanie golą sobie głowy.
                           Jedynie muzułmanom wolno wchodzić do miasta i do Świętego Meczetu. Ci, którzy nie uszanują tego prawa muszą się liczyć z konsekwencjami. W dawnych czasach była to kara śmierci, dziś nakładane są kary pieniężne. Mimo to są ludzie, którym udało się tam przedostać, a owocami ich badań i obserwacji były liczne książki. Szansa na dostanie się tam jest jednak minimalna. Nawet gdyby ktoś próbował, to i tak zostałby zatrzymany w punkcie kontrolnym. Pokazuje to, jak wielką wagę mieszkańcy przywiązują do tego świętego miejsca i jak troszczą się o to, żeby żaden intruz nie mógł się tam pojawić. Poza tym, liczba samych muzułmanów, pragnących tam dotrzeć jest w danym roku określona. Przepływ ludzi jest kontrolowany tzn. że z danego kraju może tu przybyć tylko pewna, a nie dowolna ilość osób. Cała pielgrzymka jest ogromną akcją logistyczną, nad przebiegiem której czuwa wojsko i policja. Jest to potrzebne, gdyż brak kontroli przyczyniłby się do wielu śmiertelnych ofiar w wyniku zadeptania.
          Myślę, że wiele osób chciałoby zobaczyć to wszystko na własne oczy, lecz póki co można o tym tylko pomarzyć.

Autor artykułu: Artur Kosiewicz

czwartek, 16 lutego 2012

Tuczno – jest przepięknie.



                     Chciałbym opowiedzieć wam o moich wrażeniach z pobytu w malowniczej miejscowości – Tuczno.  Byłem tam z tatą i moim kolegą dwa razy, i za każdym razem, kiedy myślę o moich wakacjach, miło je wspominam. Okolica jest naprawdę malownicza i bardzo łatwo jest się w niej zakochać. Tuczno oddalone jest od Wałcza jakieś 30 kilometrów. Położone jest nad jeziorem Liptowskim, niedaleko Drawieńskiego Parku Narodowego.

                     Domki w ośrodku, w którym byłem "porozrzucane" są w lesie dość daleko od siebie, dzięki czemu człowiek czuje się wolny jak ptak, odseparowany od miejskiego gwaru, jego zgiełku i hałasu. Można leniwie siedzieć na tarasie przed domkiem, wdychać świeże powietrze, czuć odżywczy zapach lasu, słuchać ćwierkania ptaków, cieszyć się spokojem i kojącymi oczy widokami przepięknej przyrody. Po tygodniu pobytu każdy czuje się wypoczęty i przestaje myśleć o problemach dnia powszedniego.

               Na szczęście można tu łowić ryby ;) Ryby są – o czym sam się przekonałem. Tutaj złowiłem swoją pierwszą rybkę. Co prawda, była to uklejka, ale strasznie się cieszyłem ;)  Mimo to można tu trafić na niezłe okazy typu szczupak czy lin. W Tucznie bez problemu można zbierać grzyby, wystarczy trochę cierpliwości. Miłośnicy grzybów będą więc całkowicie usatysfakcjonowani.


                    Okolica jest również dobra dla rowerzystów. Teren jest zalesiony, co sprawia że nawet w upalne dni można się schować przed słońcem. Wspaniałe miejsce dla rodziców z dziećmi. W Tucznie znajdziemy bez problemu malownicze pola namiotowe z dostępem do prądu i łazienek.

                    Miłośnicy wodnych sportów mogą wynająć kajaki, łodzie czy rowery wodne. Jest też hala sportowa, w której można pograć w piłkę czy koszykówkę. Dla tych którzy lubią tenis też nie zabraknie wrażeń na miejscowych kortach tenisowych. Jest też stadnina koni. Jednym słowem wszystko, czego dusza zapragnie !

Autor artykułu: Artur Kosiewicz

wtorek, 14 lutego 2012

Austria – Nigdy tego nie zapomnę.


             Tej nocy chyba nikt nie mógł spać spokojnie. Wszyscy wiedzieli że jedziemy następnego dnia do Austrii... Ranek. Ostatnie przygotowania, wsiadamy do samochodu - jedziemy :D Podróż  długa, ale im bliżej miejscowości Zell am See, położonej nad jeziorem Zeller See, tym piękniej. Jezioro otoczone jest prawie ze wszystkich stron górami (Alpy Kitzbühelskie, Alpy Salzburskie oraz Wysokie Taury). Przyjeżdżamy. Idziemy spać po długiej podróży. Rano wstajemy, wskakujemy w kombinezony i biegiem na stok. A raczej stoki, gdyż nad jeziorem są dwa główne szczyty z których można zjeżdżać. Jeden z nich to Schmittenhohe (2000 m), a drugi to Kitzsteinhorn (3203m).

                Przed wyruszeniem na stok ciocia mówi, żebyśmy wzięli ze sobą komórki. Wszyscy to pominęliśmy milczeniem ;D Jesteśmy przyzwyczajeni do Zakopanego, gdzie są dwie, trzy trasy, czy Gubałówka, więc nie pojęliśmy po co nam komórki.To był jednak błąd. Naprawdę duży błąd. Jesteśmy pod stokiem. To nasz pierwszy dzień. Ok. Wsiadamy do super wyciągu. Jesteśmy przekonani, że najłatwiejsze stoki są na samym dole, ale okazuje się, że najwięcej niebieskich “linii” jest na samym szczycie góry... wjeżdżamy więc na sam szczyt. Umawiamy się na spotkanie o 17 na samym dole.  OK. JEDZIEMY ! 

               Bardzo lubię jeździć na nartach, szczególnie gdy jest mało ludzi, wtedy można trochę poszaleć. Szczerze mówiąc jechałem trochę za szybko. W pewnej chwili po prostu nie dałem rady na zakręcie i z wielkim impetem uderzyłem w śnieg ;) Kiedy doszedłem do siebie, poczułem że coś jest nie tak. Przyglądam się swojej dłoni. Palec wskazujący jest w połowie złamany i zagięty w lewą stronę. Wygląda to okropnie. Przeszły mnie ciarki po plecach. Pomyślałem sobie “Co teraz ?” W pewnej chwili podjechali do mnie dwaj Niemcy i pytają się mnie “Czy wszystko w porządku ?” Pokazuję im palec (wskazujący, nie środkowy heh) – od razu zrozumieli.
 
                Później okazało się, że złamałem  palec 100 metrów przed końcem trasy, gdzie miałem wsiąść do wyciągu. Niestety nie miałem komórki, więc nie mogłem się z nikim skontaktować. Pomyślałem sobie “Trzeba się było słuchać cioci” Jakoś udaje mi się zejść do ulicy, która szczęśliwie jest tuż przy stoku. Niemcy dzwonią po karetkę. Po paru minutach jestem w szpitalu. Na miejscu okazuje się, że muszę czekać w kolejce do lekarza. Patrzę na zegarek: 17 godzina. Myślę sobie “pewnie już na mnie czekają pod stokiem i się denerwują”. Bogu dzięki, że uczyłem się trochę angielskiego, bo inaczej po prostu bym się nie dogadał. Okazało się że złamanie jest w dwóch miejscach. Lekarz mówi do mnie coś po niemiecku po czym szybko nastawia mi palec. Zakłada gips i gotowe ;)

                Teraz musiałem jakoś skontaktować się z ciocią ;) Najśmieszniejsze było to, że moje twarde, plastikowe buty narciarskie robiły wyjątkowo dużo hałasu, już nie wspominając jak  dziwnie w nich wyglądałem. Recepcjonistka mówi mi gdzie jest telefon i jaki jest numer kierunkowy do Polski. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie musiał w tych buciorach chodzić po schodach. Znajduję telefon, dzwonię do Polski, żeby babcia podała mi numer telefonu do cioci i wujka. Babcia cała uradowana, pyta się jak się jeździ na nartach. Mówię jej, że świetnie ;) Proszę ją o numery. OK. Dzwonię do wujka. Nikt nie odbiera. Patrzę na zegarek – godzina 18. Myślę “Pewnie nie wrócili jeszcze do hotelu po komórki”. Nie wiem co robić. Włażę po schodach w tych ciężkich butach, siadam na krześle i czekam. Godzina 19 – znowu schodzę po schodach w butach i dzwonię. Nadal nikt nie odbiera. Wracam po schodach. Patrzę na recepcjonistkę. Z zainteresowaniem mi się przygląda. Widocznie ją to bawi. Uśmiecham się do niej – mnie też zaczyna to bawić. Idę jeszcze zadzwonić o 20, ale dopiero o 21 udaje mi się dodzwonić. Wujek uradowany. Okazuje się, że właśnie zgłaszają moje zaginięcie na policji. Przyjeżdżają po mnie. Wujek cały szczęśliwy, ciocia płacze.
   
               Wyobraźnia potrafi płatać figle. Ciocia myślała że wjechałem w jakąś przepaść i leżę gdzieś zemdlały w śniegu, zamarznięty na kamień ;) Wszystko dobrze się skończyło. Niestety, przez kolejny tydzień nie mogłem już jeździć na nartach, mimo to po powrocie czułem się wypoczęty i zrelaksowany.

Autor artykułu: Artur Kosiewicz

Kuba 3 - wyspa jak wulkan gorąca.

                              Kolejny poranek polskiego turysty w Hawanie. Wstajemy, bierzemy kąpiel, idziemy na śniadanie na parterze naszego Habana Libre. Siadamy przy eleganckich stolikach. Kelner zaprasza nas do sali obok. Mijamy drzwi i naszym oczom ukazuje się coś w rodzaju wielkiego szwedzkiego stołu, a na nim owoce naszych marzeń: papaje, pomarańcze, mandarynki, mango i banany. Wszystkie owoce przygotowane do zjedzenia, wystarcza tylko napełnić nimi przyniesione talerze. Tak wygląda nasz wstęp do śniadania. Jak wiadomo owoce powodują głód. W efekcie nasze śniadanie okazuje się bardzo obfite.

Klub Tropicana.
                             Zgodnie z naszym planem zwiedzania wychodzimy z hotelu. I tu niespodzianka. Portier namawia nas na wizytę w pobliskim parku znanym z dużej, jakże popularnej lodziarni. Idziemy tam i rzeczywiście: znajdujemy wielką, nowoczesną, okrągłą lodziarnię obleganą przez mieszkańców i turystów. Zamawiamy nasze wybrane smaki. Lody są pyszne, ale Europejczyka szokują: są strasznie, strasznie, strasznie słodkie.  Wracamy do Hotelu na zasłużony odpoczynek nad naszym basenem, zbierając siły na oczekujące nas inne atrakcje, jakich jest na Kubie wiele.
         

                     Jest wieczór. Przychodzi czas na rozrywkę i to nie byle jaką. Przyjaciele zabierają nas na rewię do „Tropicana” najsłynniejszego klubu na Kubie. To legendarne miejsce, mające swoją legendę i długą historię. Pierwszy pokaz kubańskiej rewii to 1939 rok. Od tego czasu każdego roku zyskuje na popularności. Staje się bardzo modna. Przyjeżdżają tu setki amerykańskich turystów i wielu bogatych Kubańczyków. Często bywają tu: Ernest Hemingway, Edith Piaf, Marlon Brando.
        
                     W epoce Fidela Castro nie traci nic na swojej popularności. W rankingu najwspanialszych rewii muzycznych świata plasuje się w samej czołówce, przyćmiewając francuskie Lido czy Moulin Rouge.

                      Do „Tropicana” przyjeżdżamy po 21.00. Zajmujemy miejsca w Klubie mogącym pomieścić prawie 1.500 bywalców. Obowiązkowa szklaneczka Mojito i kubańskie cygaro pod gwiaździstym niebem Habany. W półmroku widać trzy niezależne sceny. Czuje się zapach rumu i cygar. W tym momencie zapalają się dziesiątki reflektorów, oświetlając wszystko rzęsistym światłem.

Tancerka w klubie.
                        Na scenach, w ferii świateł  pojawiają się dziesiątki skąpo ubranych i malowniczo kolorowych pięknych tancerek i tancerzy. Przedstawienie porywa. Do końca nie wiadomo czy spektakl w którym uczestniczę to balet, sztuka teatralna, kabaret czy rewia mody. Myślę, że cały występ to mistrzowskie połączenie tego wszystkiego. Dwie godziny pokazu egzotycznych układów tanecznych nie tylko w rytmie rumby, samby i salsy, zawierających sporo elementów lirycznych a nawet zabarwionych erotycznie, mijają szybko.

                         Widzowie nie zamierzają jednak opuszczać klubu. Podekscytowani gorącymi rytmami rewii i rozgrzani rumem sami zaczynają tańczyć. Przyłączam się również do tańczących. Mam w końcu niepowtarzalną okazję nauczyć się tańczyć rumbę. Niestety jest to dość trudne dla Europejcyka. Tym niemniej nie poddaję się. Nauka trwa do 3.00 nad ranem. Do hotelu Habana Libre wracam zmęczony ale pełen niezapomnianych, gorących wrażeń.

niedziela, 5 lutego 2012

KUBA 2 - wyspa jak wulkan gorąca.



Hotel Habana Libre.
                    Mój pierwszy pobyt na Kubie miał miejsce latem. Poleciałem tam samolotem i miałem nocne międzylądowanie na Barbados. Tam po wyjściu z samolotu poczułem się jak bym był w pralni. Niesamowita wilgoć powietrza i straszna temperatura powyżej 40 stopni na zewnątrz. Uciekłem do klimatyzowanych pomieszczeń lotniska. Byłem przerażony. Pomyślałem, że jeżeli tak będzie na Kubie  to po prostu nie wytrzymam. Po wylądowaniu w Hawanie - wielka niespodzianka. Temperatura powietrza ok. 40 stopni, ale nie było aż tak gorąco. „Zefirki” znad morza robiły swoje. Czułem się świetnie.

                   Mieszkam na 25 piętrze przepięknego Hotelu Habana Libre. Z dużego balkonu podziwiam wspaniałe widoki: Hawana, Morze Karaibskie, Zatoka Meksykańska. Daleko, na samej linii horyzontu widzę dość wyraźny zarys amerykańskiej Florydy, na którą uciekały płynąc łodziami tysiące Kubańczyków mających dość życia w socjalistycznych realiach Kuby. Niesamowite, że z okna hotelu możesz oglądać szlak  tych historycznych ucieczek do Ameryki.

                    Po tej chwili zadumy decyduję się na relaks – muszę się trochę opalić, aby  za bardzo nie rzucać się w oczy mieszkańcom Hawany. Zjeżdżam windą na parter. Widzę ładny barek. Obsługa poleca mi cocktaile. Czego tu nie ma: Cuba Libre, Mojito, Margarita, Isla de Pinos, Ron Collins, High Ball, Bloody Mary. Decyduję się, namówiony przez barmana na Mojito, które obok Cuba Libre cieszy się największą popularnością. Bardzo orzeżwiający i smaczny, polecam. Wszystkie serwowane cocktaile przyrządzane są na bazie wytrawnego kubańskiego rumu „Hawana Club” z obowiązkowymi kostkami lodu i różnymi dodatkami, takimi jak sok z cytryny, coca-cola, grenadina, mięta czy piwo imbirowe.

                   Przemiły barman proponuje spędzenie czasu na basenie. Z radością mijam wskazane przez niego drzwi i moim oczom ukazuje się utrzymany w doskonałym stanie basen. Niespotykanie niebieska woda kusi do pływania. Wokół basenu rozłożone leżaki namawiają do opalania. Osłonięte są gustownymi parasolami. Pełno kelnerów realizujących zamówienia relaksujących się mieszkańców hotelu. Wybieram leżak, zamawiam Cuba Libre i całkowicie oddaję się opalaniu.

KUBA 1 - wyspa jak wulkan gorąca.


                            Wyspy Morza Karaibskiego są wyjątkowo atrakcyjne dla turystów starego kontynentu. Dlatego postanowiłem  opisać koloryt tych niezwykłych miejsc. Mam nadzieję, że moje osobiste refleksje oparte na własnych doświadczeniach  przybliżą Państwu ogólny obraz jednej z wysp tego regionu świata.

                        Wycieczki na Kubę są drogie, ale warto poświęcić pieniądze dla poznania kraju jakże odbiegającego od polskich realiów. Turysta upaja się odmiennością kulturową tych miejsc, wyglądem ludzi (biali, mulaci, czarni), niespotykaną u nas  bogatą, soczyście zieloną przyrodą zwieńczoną wszędobylskimi  palmami.
                       Ulicami jeżdżą stare samochody (niektóre wyremontowane) chevrolety pamiętające czasy Batisty ale także polskie fiaty 125 czy ”maluchy”, radzieckie Łady pochodzące z importu za ruble transferowe w czasach RWPG
.

Katedra w Hawanie.
                       Zwiedzając Hawanę  zaskakują Cię domy bez okien, drzwi i umeblowania znajdujące się często w sąsiedztwie luksusowych hoteli. Hotele utrzymane na wysokim standardzie ze względu na turystów chętnie odwiedzających Hawanę i pozostawiających tak potrzebne Kubie dewizy. Hotel w którym mieszkałem to stary HILTON wybudowany jeszcze przez Amerykanów. Jego obecna nazwa to Hotel Habana Libre. W dalszym ciągu pozostaje luksusowym hotelem, z przepięknymi widokami na morza wewnętrzne Oceanu Atlantyckiego. (Morze Karaibskie, Zatoka Meksykańska).

                      W Hawanie, ulubionym mieście Ernesta Hemingwaya odwiedzimy jego ulubioną knajpkę: bar La Bodequita na Empedrado, w której wszystkie pamiątki i wszystko mówi o tym znanym pisarzu, laureacie Nagrody Nobla w 1954 roku.

                      Jednym słowem zachęcam do wyjazdu na Kubę gdzie nawet upał ponad 40 stopni turysta odbiera jak 25 ze względu na wpływ chłodnego powietrza tzw. „zefirków” znad morza.  W końcu Kuba to wyspa.